poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział I

Poufna wiadomość w sprawie Mr. Elementa
Otrzymaliśmy informację, że dzisiejszym rankiem, londyńska policja otrzymała cynk o aktualnym miejscu pobytu pewnego znanego mordercy. Z tej samej informacji wynika również, że ową osobą jest znany wszystkim Mr. Element. Rzecznik policji zaprzeczył owym pogłoskom, ale godzinę później można było ujrzeć wychodzącego z budynku Louisa Tomlinsona, najlepszego detektywa w kraju. Czyżby City mogło już spać spokojnie?

Louis od zawsze uważał, że czekanie jest dla idiotów, którzy mają zbyt dużo wolnego czasu albo dla ludzi, którym nigdzie się nie śpieszył. On nigdy tak nie potrafił. Zwyczajnie nie umiał siedzieć bezczynnie w miejscu, gdy wiedział, ze podejrzany niemal jest na jego widelcu. Sprawiało mu to niemal fizyczny ból. Jego zdaniem chore było pozwalać takim bestiom na swobodne chodzenie po ulicach. I to, dlatego nienawidził ich obserwować, chociaż stanowiło to element jego pracy.
Siedział w samochodzie, niedaleko domu podejrzanego i już od dobrych kilku godzin obserwował go przez lornetkę. Był razem z nim jego podwładny, Walter, ale facet nieprawdopodobni​e działał mu na nerwy, więc Louis wysłał go po kawę. Skoro musiał znosić jego irytującą paplaninę, chciał móc robić to z kubkiem małej czarnej, która zawsze pobudzała jego mózg do działania i podsuwała nowe rozwiązania. Tak, wtedy życie byłoby o wiele znośniejsze.
Gdyby to od niego zależało, najchętniej pracowałby sam. Jego Pożal-się-Boże pomocnicy, częściej utrudniali mu pracę, niż w czymkolwiek pomagali. Czasem zdarzał się ktoś, kto nie przeszkadzał i był cicho, ze skupieniem obserwował mistrza przy pracy, wręcz bał się zabrać głos w jego obecności, nie chcąc przeszkodzić mu w wykonywaniu zadania. Jednak ostatnia z takich osób współpracowała z nim tak dawno, że Louis zdążył już kilka razy zapomnieć jej imienia, a tymczasem chmary idiotów przewijały się przez jego życie, skutecznie niszcząc urok jego pracy. Często prosił "tych na górze" o samodzielne wykonywanie zawodu, ale zawsze spotykał się z odmową, ponieważ jego obowiązkiem, jako najlepszego w swoim fachu, było szkolenie takich idiotów i pomoc im.
Gdyby to od niego zależało, wrzuciłby tych wszystkich cholernych nowicjuszy do więzienia o zaostrzonym rygorze, a klucz spuścił w toalecie.
Louis westchnął, przeciągając się w fotelu i podsunął lornetkę do oczu. Kilka razu obrzucił wzrokiem dom podejrzanego, ale ten nadal kręcił się po nim, rozmawiając przez telefon. Louis obserwował jego cień, chodzący w jedną i drugą, od czasu do czasu, gestykulujący w powietrzu jakieś bliżej nieokreślone wzory. Po pewnym czasie odłożył telefon i jego cień nagle zniknął, by chwilę później pojawić się przy drzwiach wyjściowych. Mężczyzna wyszedł na dwór, ale Louis nie mógł dostrzec jego twarzy, bo ukryta była w cieniu czapki, a jego oczy przyozdabiały okulary. Po wyjściu z posesji skierował się w lewo... Gdzie z dwadzieścia metrów przed nim szedł Walter, beztrosko machając brązową torbą!
Tomlinson szybko wyjął z kieszeni komórkę i wybrał numer podopiecznego, modląc się, by ten idiota nie zostawił telefonu w samochodzie. Walter odebrał po dwóch sygnałach:
- Tak, sze...
- Zamknij się, debilu i daj mi mówić. Widzisz tego faceta w czerwonym fullcapie i okularach? To jest właśnie nasz podejrzany - nawet z tej odległości Louis mógł zobaczyć jak twarz jego podwładnego zastyga. - Musisz go śledzić. Uderz się zaraz w głowę i zawróć, jakbyś czegoś zapomniał. Obserwuj jego zachowania oraz w jakim kierunku zmierza. Zrób mu też parę zdjęć, tylko z ukrycia. Zrozumiałeś?
- Tak, szefie - jego głos był wyraźnie podniecony. - Już się robi.
- Tylko, jeśli zawiedziesz - dodał Louis słodkim głosem, a Walter przełknął ślinę. Wszyscy doskonale wiedzieli, że gdy był miły, był również najbardziej niebezpieczny. - Mogę ci zaręczyć, że nie dostaniesz już pracy w żadnym komisariacie w tym kraju, rozumiesz?
- Oczywiście, nie zawiodę cię.
- Mam nadzieję.
To tych słowach Louis rozłączył się, wlepiając wzrok w młodszego mężczyznę i pokazując mu, że go obserwuje. W tym samym momencie minął go podejrzany. Walter przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym uderzył się w czoło i mrucząc coś pod nosem zawrócił.
- Grzeczny chłopczyk - szepnął Tomlinson, podnosząc lornetkę na wysokość oczu. - Idź za nim, no dalej. Nie, nie tak blisko matole. O właśnie... tak, tak! Idealnie - mruczał pod nosem.
Taki właśnie był Louis - kiedy pracował, wkładał w to całe swoje serce i cały umysł. Skupiał się na niej całym sobą, bo wiedział, że tylko wtedy osiągnie pożądane efekty. A sprawa Mr. Elementa dała mu nieopisaną radość. Już dawno nie zajmował się niczym jak pasjonującym i wciągającym jak to śledztwo. Uwielbiał tajemnicze sprawy, pełne zagadek i niespodziewanych​ poszlak, ale ostatnio trafiały się mu same gnioty. Do czasu...
Mr. Element był w swoich działaniach niezwykle skrupulatny i dokładny, nie zostawiał żadnych poszlak, a zabójstw nic nie łączyło. W dodatku swoją robotę wykonywał po cichu, bez świadków. Ofiary znajdywano w dziwnych miejscach, ale wyglądało na to, jakby morderca chciał, żeby je znaleziono. Bawił się z nim w jakąś popieprzoną grę i jak na razie wygrywał. A przegrywania Louis nienawidził jeszcze bardziej od czekania i cholernych nowicjuszy.
W tym samym momencie usłyszał dzwonek telefonu. Będąc pewnym, że to Walter, nawet nie zerknął na ekran, gdy odebrał.
- I co? Masz go?
- Kogo mam mieć? - Zamiast podnieconego głosu swojego podopiecznego, w słuchawce Louis usłyszał pogodny śmiech. - Chyba nareszcie mnie podsłuchałeś i postanowiłeś kogoś zaliczyć! Jestem z ciebie dumny, Tommo!
- Cholera jasna, Horan! Wszyscy Irlandczycy są tacy upierdliwi, czy to ty jesteś wyjątkiem?
- Możliwe - roześmiał się po raz kolejny. - Mam nadzieję, że zaraz kończysz, bo chcę cię gdzieś wyciągnąć.
- Ja pracuję cały czas, nie mam czasu na zaba...
- Jesteś idiotą - stwierdza Niall bezlitośnie. - Na zabawę zawsze jest czas.
- Daruj sobie, dobrze wiesz, jaka będzie moja odpowiedź.
Niemal widział jak jego przyjaciel przewraca oczyma, mrużąc gniewnie oczy.
- Skoro tak brzmi twoja odp...
W tym samym momencie wypowiedź Nialla, zagłuszyły przejeżdżające obok radiowozy, które pomknęły w stronę, w którą za podejrzanym ruszył Walter. Louis niemal natychmiast skojarzył obydwa fakty i zaczął przeklinać swoją własną głupotę. Powinien wziąć sprawę we własne ręce, a nie polecać ją jakiemuś cholernemu nowicjuszowi. To było bardziej niż oczywiste, że ten idiota zrobi coś nie tak. Jak on w ogóle mógł na to pozwolić?
Szybko pożegnał się z Niallem i z piskiem opon ruszył za odjeżdżającymi pojazdami. Przejechał zakręt, a to, co za nim zobaczył, wydawało się być jednym z jego najgorszym koszmarów - szeregi umundurowanych policjantów otaczały Waltera, który siedział okrakiem na jakiejś postaci, unieruchamiając jej dłonie tuż nad głową. Twarz leżącej osoby wydawała się mu dziwnie znajoma... Przerażony Louis wysiadł z samochodu, przepchnął kilku policjantów i wrzasnął:
- Co się tutaj dzieje, cholerni skurwysyni?!
Walter dumnie odwrócił się do niego głowę:
- Złapałem podejrzanego. Chciał wyciągnąć broń i zastrzelić niewinną kobietę, ale zdążyłem powalić go na ziemię, a później wezwałem oddział.
Wyraźnie domagał się pochwały, ale miał spotkać go zawód. Louis podniósł go z leżącego mężczyzny i wymierzył siarczysty policzek. Walter przez chwilę otwierał i zamykał usta jak ryba, a później z wrażenia usiadł na chodniku. Tomlinson zignorował go i wyciągnął rękę do rzekomego podejrzanego.
- Wybacz za niego, Josh, ten idiota nie dostanie już pracy w żadnym posterunku w tym kraju.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego i ujął jego dłoń. 
- Nie ma sprawy, Tommo, wypadki zdarzają się każdemu. Chciałem wyciągnąć tylko portfel - na dowód wyjął go z kieszeni marynarki. - Ale twój przyjaciel, pomyślał inaczej. Trudno, co się stało, to się nie odstanie.
Louis chciał coś dodać, ale machnął tylko ręką. Upewnił się, czy Josh jest cały i zdrowy, po czym pożegnał się z nim, a sam usiadł na chodniku, zastanawiając się, dlaczego musi pracować z samymi idiotami.


 XXX

Myślę, że Gabi świetnie spisała się z tym rozdziałem i naprawdę się tego nie spodziewałam. Brawa i pokłony dla Gabi *high-five mała G* ~ CO